[Emily]
Jęknęłam patrząc na datę w kalendarzu. Czternasty dzień lutego. Święto zakochanych. Walentynki. W moim przypadku to chyba walę w tynki. No dobrze, oficjalnie nie jestem singielką, więc powinnam się cieszyć i obchodzić uroczyście ten dzień. Jednak moje relacje z Theo są na tyle skomplikowane, że mogę nazwać się półsingielką. Nie chciało mi się wstawać, najchętniej przeleżałabym cały dzień w łóżku i udawała, że nie wiem jaki jest dzień. No ewentualnie mogłabym odebrać kwiaty od jakiegoś tajemniczego wielbiciela albo chociaż czekoladki. Mogłabym wtedy zajeść mój podły nastój. Po obejrzeniu chyba wszystkich programów śniadaniowych i powtórek seriali sprzed dziesięciu lat w końcu podniosłam się z łóżka. Skoro i tak nie zamierzałam nigdzie wychodzić, to założyłam czarne leginsy i obcisłą koszulkę na ramiączka. Na zewnątrz jest bardzo zimno, w końcu to środek lutego, ale w mieszkaniu jest prawie, że gorąco. Włosy związałam standardowo w koka, zgarnęłam telefon i książkę z szafki nocnej, po czym przeszłam do salonu. Jeszcze zrobiłam sobie kawę, przykryłam się kocem i mogłabym tak siedzieć do jutra. Niestety, gdy byłam w połowie piątego rozdziału do drzwi zadzwonił dzwonek. Poderwałam się z miejsca, pobiegłam do przedpokoju i podniosłam słuchawkę domofonu.-Słucham ?
-Dzień dobry, poczta kwiatowa. Mam przesyłkę dla pani Emily Brown
Och.
-Proszę, czwarte piętro, mieszkanie numer szesnaście - powiedziałam otwierając drzwi wejściowe od apartamentowca
Dosłownie dwie minuty później powitałam kuriera przed drzwiami od swojego mieszkania. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam jak wielki bukiet trzyma mężczyzna w dłoniach.
-Pani Emily Brown ?
-Tak, to ja - uśmiechnęłam się
-To dla pani - podał mi bukiet - proszę tutaj pokwitować
-Oczywiście - złożyłam podpis na specjalnej karcie - czy mogę wiedzieć kto jest nadawcą ?
-Przykro mi, ale nadawca chciał zostać anonimowy
-Och, oczywiście. Bardzo dziękuje
-Miłego dnia - posłał mi profesjonalny uśmiech i zniknął w windzie
Dopiero, gdy zamknęłam drzwi to zaczęłam zachwycać się nad kwiatami. Ogromny bukiet krwistoczerwonych, długich róż. Bez żadnych niepotrzebnych dodatków, no chyba, że liścik jest dodatkiem. Miałam nadzieje, że ktoś się podpisał, ale niestety na karteczce było napisane jedynie: „Wesołych Walentynek". Cholera. Chciałam kwiaty od tajemniczego wielbiciela to dostałam. Udało mi się znaleźć jakiś duży wazon, nalałam do niego zimnej wody i włożyłam kwiaty. Były tak niesamowicie piękne, że postawiłam je w salonie na stoliku do kawy. Potem wzięłam do ręki telefon i wykręciłam jeden z trzech numerów osób, o których pomyślałam.
-Cześć mała, co tam ?
-Cześć Mario - zachichotałam - mam do Ciebie pytanko
-Wal śmiało - zachęcił mnie
-Czy to Ty wysłałeś mi kwiaty walentynkowe ?
-Słucham ? - zaśmiał się, a ja poczułam, że się rumienie
-Dostałam kwiaty, ale nie wiem od kogo - westchnęłam - szukam winnego
-To nie ja, przykro mi
-Rozumiem, dzięki
-Jakieś plany na dzisiejszy dzień ?
-Siedzę w domu i czytam książkę, a Ty coś ciekawego zaplanowałeś ?
-Zabieram Ann na kolacje i do teatru
-Fantastycznie - uśmiechnęłam się sama do siebie - bawcie się dobrze
-Dzięki, mam nadzieje, że Twój wieczór będzie równie udany co nas
-Trzymaj kciuki - zaśmiałam się - i za wszelką cenę nie pozwalaj Ann tutaj do mnie przyjeżdżać
-Ależ ja nie mam nic przeciwko, żebyśmy wpadli po teatrze
-Ale ja mam - jęknęłam - nie musicie ciągle mnie pocieszać i dotrzymywać mi towarzystwa. Dam sobie radę, a Wy ten wieczór spędźcie, tylko we dwoje
-Jesteś pewna ?
-Oczywiście
-W porządku, ale nie obiecuje, że uda mi się ją powstrzymać - zażartował
-Okej - zachichotałam
Już chciałam się żegnać, ale wtedy Mario coś mruknął do słuchawki.
-Może te kwiaty są od Ma... cholera! To bolało! - usłyszałam, po czym połączenie się przerwało
-Mario ? Halo ? Mario ?! - spróbowałam jeszcze, ale odpowiedziała mi głucha cisza
Ehh. Pewnie jest na treningu i wygłupiają się z chłopakami. Nie do końca przemyślałam wydzwanianie do niego. Odłożyłam telefon na stolik, znów odkryłam się kocem i po krótkim przyglądaniu się różom, wróciłam do czytania książki. Jak na złość był to romans i akcja między głównymi bohaterami zaczęła się rozkręcać. Chociaż lubię czytać, a szczególnie takie powieści to w walentynki (a przynajmniej tegoroczne) drażni mnie wszystko co jest związane z miłością i zakochanymi w sobie ludźmi. No może oprócz dostawania kwiatów od tajemniczego wielbiciela, chociaż nie mam pewności, że to mężczyzna, ani, że ten ktoś jest we mnie zakochany. Zawsze może się okazać, że to Ann jest nadawcą. Gdy skończyłam czytać to na zewnątrz było już ciemno, ale wcale nie tak późno. Długo zastanawiałam się co ze sobą zrobić. Aż w końcu nie przebierając się nawet wyszłam z mieszkania zgarniając wcześniej butelkę wina. Zeszłam, jedynie piętro niżej i zapukałam do drzwi numer dziewięć.
-Hej - uśmiechnęłam się do kobiety
-Hej, co Cię do mnie sprowadza ?
-Walentynki - westchnęłam wskazując na butelkę - napijesz się ze mną ?
-Bardzo chętnie – zaśmiała się – Oli jest u dziadków, więc siedzę sama
-Cudownie! – powiedziałam wchodząc do środka – pogadamy sobie
-Dobry pomysł, już nie mam z kim gadać – westchnęła
Zdjęłam buty w przedpokoju, po czym razem ruszyłyśmy do kuchni. Kobieta podała nam kieliszki, ale nie mogła nigdzie znaleźć korkociągu, a gdy wreszcie go znalazła to okazało się, że to jakiś staruszek i będzie trudno otworzyć nasz trunek.
-Wiesz ile razy w życiu otwierałam wino ? – zaśmiałam się – zaledwie kilka, a jak już to robiłam to czymś bardziej nowoczesnym
-Kochana ja w Ciebie wierzę – puściła mi oczko – nie wiem, gdzie są inne korkociągi
-Może nie miałaś innych – zażartowałam
-Pewnie zagubiły się przy przeprowadzce ... – przerwała na chwilę - ... kilka lat temu
Obie głośno się roześmiałyśmy, ale musiałam się opanować, bo chciałam się napić, a otworzenie wina nie zajmie mi dwóch minut. Zajęło dosłownie dziesięć i to jakimś cudem. Wyrzuciłam to gówno, gdy tylko butelka była otwarta.
-Sory Ama – powiedziałam patrząc na nią przepraszająco – kupię Ci kilka normalnych, ale nie używaj już tego
-Okej – zachichotała – trzymam Cię za słowo
-Moje słowo jest wiele warte – uśmiechnęłam się szeroko – możesz mi zaufać
-Dobra, a teraz mów, o czym chciałaś rozmawiać
-O wszystkim – westchnęłam – dostałam dzisiaj kwiaty
-Walentynkowe ? – spytała uśmiechnięta
-Dokładnie tak – upiłam łyk trunku
-Od kogo ?
-Nie mam bladego pojęcia – jęknęłam – liścik nie był podpisany, a kurier powiedział, że nadawca chciał zostać anonimowy
-A masz jakieś pomysły ? – spytała zaciekawiona
-Dzwoniłam do Mario, ale to nie on, a Theo odpada na sto procent – westchnęłam ciężko – a nawet, jeśli to by się podpisał
-To może Marco ? – zasugerowała to, o czym starałam się nie myśleć
-Na pewno nie – odparłam niepewnie – nie, po tym co się ostatnio stało
-A może jednak ? To w końcu on Cię pocałował i to dwa razy
-Tak, ale jednak potem stwierdził, że nie możemy się spotykać. Dlaczego, więc nagle chciałby wysyłać mi kwiaty w Święto zakochanych ? Ma swoją dziewczynę i to z nią powinien obchodzić to święto
-Em, a może on tak lubi na dwa fronty
-Nie Ama, znam go na tyle długo, że wiem, że to nie jest prawda. Poważnie, to nie jest ten typ
-Okej, rozumiem. Masz racje, w końcu ja też go poznałam
-Chciałabym, żeby on kochał mnie tak bardzo jak ja go kocham – przekręciłam kieliszek w dłoniach – czemu wydawało mi się, że udało mi się pozbierać i ułożyć na nowo życie skoro to jemu się to udało ? Moje życie, tylko się wali. Od góry do dołu
-On Cię kocha – zaświergotała – ja to wiem i Ty to wiesz i wszyscy to wiedzą. Nawet on to wie, tylko po prostu się oszukuję
-Fantastycznie powiedziane – przewróciłam oczami
-Powiem Ci więcej – zaśmiała się sama w siebie – jakaś blond kulka przysłania mu widok. Jest jak klapki na oczach
-Jesteś okropna – zaśmiałam się – to było straszne
-Słuchaj Em są Walentynki, możesz się upić, zadzwonić do niego i wyznać mu miłość. Jeśli Cię kocha to zareaguje, a jeśli jednak nie to zawsze możesz zrzucić wszystko na alkohol
-A jak odbierze Caroline to zaliczę wtopę
-Zrzucisz na alkohol albo powiesz, że chciałaś zadzwonić do Theo
-Kobiety naprawdę są takie przebiegłe ? – skrzywiłam się
-Jeśli chodzi o miłość ich życia to tak
-A Ty byś tak zrobiła ?
-Nie wiem – przyznała szczerze – ale myślę, że walczyłabym jak lwica, jeśli tylko by trzeba było
-Głupio mi – położyłam głowę na stole jęcząc cicho – jestem taka głupia
-Chyba coś chcesz mi jeszcze powiedzieć, prawda ?
-Caroline chce się ze mną zaprzyjaźnić – powiedziałam szybko
-ŻE CO ? – zawołała głośno
-To trochę skomplikowane – mruknęłam
-Nie kochana to nie jest skomplikowane, to jest pojebane – powiedziała oburzona – co ona sobie wyobraża ?
-Ona sobie wyobraża, że ja już nie kocham jej faceta i nic do nigo nie mam. No może oprócz przyjaźni, czy coś w tym stylu
-W tym stylu to jest też sex bez zobowiązań – zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami
-Śmiem twierdzić, że już się upiłaś moja droga – uśmiechnęłam się
-Posłuchaj Emily może to co powiem wyda Ci się głupie, ale zastanów się nad tym na spokojnie. Jutro. W poniedziałek. A nawet za miesiąc – spojrzała mi w oczy – Caro doskonale zdaje sobie sprawę, że Ty i Marco się kochacie, więc teraz zrobi dosłownie wszystko, żeby nie dopuścić do Waszego pojednania. Pierwszym krokiem jest uśpienie Twojej czujności i zaprzyjaźnienie się z Tobą. Prawda jest taka, że jeśli załapiecie kontakt to nie będziesz chciała odbierać jej Marco, bo uznasz, że to jest nie fair. Kolejnym krokiem będzie wplątanie go w coś zagmatwanego. Może nie w kredyt, ale może w ślub czy dziecko. A na końcu doprowadzi do tego, że będzie chciała znaleźć Ci nową miłość. Chociaż zważając na fakt, że raczej czeka na to, aż Marco jej się oświadczy to najpierw poszuka Ci faceta. Wiesz co Ty musisz zrobić ? Musisz wziąć dupę w troki i pogadać z nim, powiedzieć mu co czujesz i błagać go o kolejną szansę. On potrzebuje impulsu, jeśli nie dostanie go od Ciebie to nic nie zrobi. A potem oboje do końca życia będziecie nieszczęśliwi
-Masz rację, naprawdę masz racje – zamknęłam na chwilę oczy – ale dalej pozostaje mi niewyjaśniona sprawa z Theo
-W takim razie najpierw załatw z nim wszystkie sprawy, a potem idź do Marco. Zrób to jak najszybciej
-Okej – posłałam jej uśmiech – jutro postaram zarezerwować się lot do Seattle
-I tak właśnie masz działać – zachichotała – szybko!
-Miłość nie będzie na mnie czekać, co ?
-Myślę, że wystarczająco długo już czekała – westchnęła
-A Ty nie za długo już czekasz ?
-Zdecydowanie, ale wciąż mam nadzieje – uśmiechnęła się smutno – ja wiem, że on wróci
-Boisz się o niego, prawda ?
-Jak cholera – przyznała – każdego dnia modlę się, żeby nikt tu nie przyjechał, żeby poinformować mnie, że on nie żyje
-Żyje i walczy, a kiedyś wróci do Was i będziecie znowu w komplecie
-Obyś miała racje – odchyliła się na krześle i wtedy właśnie niefortunnie oblała się winem – cholera!
-Idź szybko do łazienki i to zapierz, bo inaczej nie zejdzie
-To moja ulubiona koszulka – jęknęła
-Idź – ponagliłam ją – ja tu poczekam
Kobieta zdążyła zamknąć się w łazience, gdy do moich uszu dobiegło ciche pukanie do drzwi wejściowych. Dziwne, już jest strasznie późno. Niechętnie podniosłam się z krzesła i podeszłam do drzwi, aby otworzyć. Ku mojemu przerażeniu za drzwiami stał młody, wysportowany mężczyzna w mundurze US Army. Od razu pomyślałam, o tym co przed chwilą powiedziała mi Ama i o tym jak ją pocieszałam. Nie. Jeśli jej mąż nie żyje to ona nie może dowiedzieć się dzisiaj, nie teraz, nie w takim momencie. Przełknęłam ciężko ślinę przyglądając się mężczyźnie. Był naprawdę przystojny, choć na jego twarzy można było zauważyć drobne blizny. W jego oczach widziałam trud walki na wojnie, ale także zmęczenie i pewien rodzaj zdziwienia. Nie wiem, dlaczego, ale amerykańskie mundury wojskowe zawsze mnie fascynowały. I wtedy właśnie to zobaczyłam. Aż dziwne, że dopiero teraz. Po prawej stronie wyszyte czarnymi, drukowanymi literami było nazwisko. WALKER. O kurwa. To jest mąż Amy. Tata Olivii. To jest Brian Walker.
-Brian – wyszeptałam – to Ty jesteś Brian
-Tak, to ja – powiedział niepewnie – a Ty kim jesteś ?
-Emily Brown – przedstawiłam się – jestem sąsiadką i mieszkam na górze
-Racja – uśmiechnął się – Ama coś mi wspominała
-Wróciłeś ? – spytałam patrząc na jego rzeczy – na stałe ?
-Tak – potwierdził – czy moja żona jest w domu ?
Cholera. Nie odpowiadając na jego pytanie rzuciłam mu się w ramiona przytulając go mocno i śmiejąc się wesoło. On naprawdę wrócił. Teraz. Wrócił do swojej rodziny. Już na stałe.
-Emily ? Czy coś się ... – kobieta przerwała w pół słowa – o mój Boże
-Witaj kochanie – przemówił żołnierz tuż po tym jak się od niego odsunęłam
-Brian – powiedziała wzruszona – co Ty tutaj robisz ?
-Wróciłem – wzruszył ramionami – i chciałem Cię zapytać, czy zgodzisz się zostać moją walentynką ?
-Ale ...
-Masz jakieś czterdzieści sekund na odpowiedź – powiedział zerkając na zegarek – w przeciwnym razie będzie już po walentynkach
-Tak! Tak! Tak! – zawołała rzucając się na niego – oczywiście, że się zgadzam
-Kocham Cię – pocałował ją
-Ja już pójdę – powiedziałam cicho – zgadamy się za kilka dni
-Dziękuję za towarzystwo Em ! – zwróciła się jeszcze do mnie – i powodzenia !
-Dobrej nocy – mrugnęłam do nich i uciekłam do siebie na górę
Zdecydowanie to jest dzień, w którym wszystko mnie zaskakuje. I to w dodatku, na każdym kroku. Na mojej wycieraczce leżał bukiecik mini różyczek, a obok koperta. Zaciekawiona sięgnęłam najpierw po nią, wyjęłam z niej bilety do opery i krótki liścik.
„Po prostu przyjdź. I bądź moją spóźnioną walentynką”
Rozejrzałam się po klatce schodowej, ale nikogo nie zauważyłam. Widocznie to musiało zostać tu podrzucone niedługo po tym jak wyszłam do mojej sąsiadki. Kurcze. Czemu ten mój „tajemniczy wielbiciel” nie podpisuje się nawet pierwszą literką imienia, ani nie piszę odręcznie. Gdyby to był ktoś kogo znam ... Marco, czy Mario, a nawet Theo to rozpoznałabym pismo. A tak mam zagadkę. Ale jedno wiem na pewno. Jutrzejszy wieczór spędzę w operze. Zabrałam kopertę i bukiecik do mieszkania, włożyłam kwiaty do małego wazonu i razem z nimi udałam się do sypialni. Miło będzie rano otworzyć oczy i spojrzeć na róże stojący na szafce nocnej. Nawet, jeśli są dużo mniejsze od tych w salonie. I tak je kocham. Jeszcze bardziej kochałabym je, gdybym wiedziała od kogo są ... ale wytrzymam do jutra i wtedy się dowiem.Chciałabym, żeby to był Marco. Mimo wszystko.
Proszę, żeby to był on.
Do późna leżałam w łóżku i szukałam biletu na jeden z najbliższych lotów do Seattle. Było mi obojętnie, gdzie będę musiała się przesiadać. Jednak do końca przyszłego tygodnia wszystkie bilety zostały wykupione, a potem loty są ciężkie i niebyt przyjemnie. Ale nie miałam na to wpływu, musiałam się poświęcić. Dla miłości. Zarezerwowałam lot na poniedziałek dwudziestego trzeciego lutego. Będę musiała lecieć w nocy, przesiadać się w Monachium, a potem znowu w Londynie. To będzie naprawdę długa podróż. Zastanawiałam się, czy jest sens informować Theo o moim przyjeździe, ale przecież nie mogę tam lecieć bez uprzedzenia go. On też musi mieć czas, żeby zorganizować tam sobie dla mnie trochę czasu. Chociaż ja dużo go nie potrzebuję. Wystarczy mi kilkanaście minut na poważną rozmowę. Ale na pewno nie przeprowadzę jej na spontanie. Przygotuję sobie długą, szczerą przemowę i nauczę się jej na pamięć. I zrobię wszystko, aby przekonać prawnika, że naprawdę coś do niego czułam. Tylko nie mogę już dłużej walczyć ze swoimi najważniejszymi uczuciami, tymi, które żywię jedynie do mojego byłego narzeczonego. A jak już porozmawiam sobie z Theo i jakoś go przekonam, to wrócę do Dortmundu i jeśli będzie trzeba to na kolanach będę błagać piłkarza, żeby wyznał mi miłość i był ze mną do końca naszych dni. Tak jak to kiedyś planowaliśmy.
Po załatwieniu wszystkich formalności odłożyłam laptopa na drugą stronę łóżka, rozebrałam się do bielizny i ułożyłam się w łóżku. Morfeusz dopadł mnie niezwykle szybko i zamienił mój sen w coś cudownego. Tej nocy śniłam o Marco Reusie ... Miłości mojego życia.
*****
Kochani ... zazwyczaj się nie tłumaczę, ale dzisiaj ... dzisiaj zawalił Blogger. Walczyłam z nim kilka godzin, ponieważ postanowił usunąć wszystkie posty. Na szczęście wszystko udało mi się odzyskać. I spokojnie ... komentarze zostały <3 Na pewno ucieszy to mojego ulubionego Anonimowego Hejterka :D Pozdrawiam Cię kolego ... lub koleżanko :)
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku ;)
no i wyszło jak jest naprawdę, olewasz nie tylko bloga ale też czytelników
OdpowiedzUsuńbrawo
Kurde nie rozumiem, dlaczego mówicie takie rzeczy. Nie wiecie jaką ma sytuację i wgl. Znam Zuzkę i wiem jaka jest. Nigdy nie olewa swoim blogów, a tym bardziej czytelników. Siedzi nocami, aby cokolwiek opublikować. Jeżeli już coś piszesz to odznacz anonima, albo po prostu nie wchodź na bloga w którym jak twierdzisz autorka olewa czytelników i blogi.
UsuńMoże w punkcikach tym razem skomentuję!;D
OdpowiedzUsuń1. Nie martw się "hejtem"! Przynajmniej masz się z czego śmiać!! Normalnie made my day..:') Pomyśl sobie jak by w tych komentarzach było nudno!
2. Wreszcie. Wreszcie odmienione przez wszystkie przypadki, liczby i osoby! CZYŻBY EMILY ZMĄDRZAŁA??!
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że TAK!
I z pewnością róże (x2) były od Reusa. Im szybciej jednak zerwie z Theo tym lepiej, żeby nie doszło do zaręczoczynów (taki skrót od rękoczynów hehe:)) #human )
3. Cudownie że mąż (nie zabij ale zawsze zapominam jej imienia.. Amy?) po prostu ciesze sie, że przyjechał mąż:)) Są przeuroczy..czekam na reakcję małej mej imienniczki:) Tworzą razem naprawdę cudowną i kochającą się rodzinkę, przepięknie ich wykreowałaś, choć wcale ich " scena" nie była długa. Majstersztyk!!
Czekam jak zwykle niecierpliwie na kolejny!!<3
Dużo weny, czasu i cierpliwości (do bloga i osób;) )
Do następnego!!
Buziaki!!
Szczerze mówiąc ma na imię Ama, ale ja też pomyliłam i chyba pisałam Amy ... ups :D chyba olewam swoich bohaterów :D hahaha
UsuńUznajmy, że Amy to zdrobnienie od imienia Ama i tyle,żadnego olewania nie ma!;))
UsuńZuzka nie ma czym się przejmować po prostu hejter zazdrość :D Emi zmądrzała na lepsze oby tak dalej.Rodzial genialny zawsze taki jest xd Napewno szybko wymyślisz nowy
OdpowiedzUsuńoby to był Marco w tej operze ...
OdpowiedzUsuń